Home » Bez kategorii » Te przeklęte ferie …

Te przeklęte ferie …

TE PRZEKLĘTE FERIE…

W połowie zimy nadchodzi czas wymarzonych ferii. Połączone, śnieżne szaleństwo w zimowym słońcu. Radość dzieci i młodzieży z okresu wolności. Niestety, czasem wystarczy drobiazg, żeby finał przygody nie był taki radosny jak początek…

Potrzebny jakiś przykład? Proszę: oto wydarzenie sprzed lat…

Pewnego pogodnego, zimowego dnia,  grupa kilkunastoletnich sportowców-chodziarzy z Kalisza,  wyruszyła z pensjonatu w Korbielowie prowadzona przez swego trenera, na trening kondycyjny w góry. Rozkołysanym, chodziarskim krokiem podążyli szybko wydeptanym w śniegu szlakiem turystycznym na Halę Miziową, mijając barwne i roześmiane grupy innych turystów i narciarzy. Planowali wrócić, jak zwykle, za kilka godzin na zasłużoną obiadokolację…

Jednak godziny mijały a młodzież do zajmowanej kwatery nie wracała. W końcu dzień się skończył. Zapadł zmrok.

Gospodyni góralskiego pensjonatu wynajmowanego przez kaliszan, zniecierpliwiona i zaniepokojona przedłużającym się oczekiwaniem z gotowym obiadem, zgłosiła w końcu ich zaginięcie do Centrali GOPR. Niestety nie umiała określić kierunku w jakim udali się sportowcy, co od początku bardzo utrudniło ratownikom skuteczne wszczęte poszukiwań.

Naczelnik pogotowia górskiego w Beskidach, skierował ekipy ratowników górskich na kilka różnych, zasypanych śniegiem szlaków aby potwierdzić lub wykluczyć obecność tam poszukiwanych.

Niestety, trwały ferie zimowe i w kolorowym, wielotysięcznym  tłumie turystów i narciarzy nikt nie zapamiętał jednej z wielu kilkunastoosobowych grup nastolatków. Ratownicy szukali więc zaginionych w górach niejako po omacku.Kilka zespołów GOPR, które wyruszyły w góry, kierować się musiało jedynie intuicją, logiką i znajomością terenu. Mijały godziny mozolnych poszukiwań na zasypanych śniegiem szlakach, prowadzonych non stop, w tężejącym mrozie i głębokich zaspach śnieżnych.  Załamywała się piękna do tej pory, słoneczna pogoda. Wzmagający się od południa wiatr, niosący granatowe chmury i intensywne opady śniegu, zmienił raptownie otoczenie schronisk i wyciągów, ze słonecznego, barwnego lunaparku w groźne i mroźne, zasypane śniegiem, niegościnne góry.

Zapadł zmrok… Wobec niepowodzenia prowadzonych poszukiwań, postawiono dodatkowo w stan alarmowy nie tylko górskie służby ratownicze po obu stronach granicy, ale zawiadomiono też ówczesną lokalną Milicję i Wojska Ochrony Pogranicza.

Rozpoczeto skrupulatnne sprawdzanie już nie tylko zasypanych śniegiem szlaków turystycznych, ale też pensjonatów, schronisk i hoteli, barów i kwater prywatnych…

Wysoko w górach płynęły godziny koszmarnej, śnieżnej nocy, pełnej ciężkiego, katorżniczego wręcz wysiłku kilkudziesięciu ratowników górskich poszukujących zaginionych dzieci w górach w mrozie i huraganowym wietrze, chwilami po szyję w śniegu. Niestety! Ciągle bez rezultatu!

Wyglądało to jakby poszukiwana grupa… zapadła się pod ziemię.

 

Tymczasem…

Około południa, po krótkim pobycie w schronisku, grupa sportowców z Kalisza zmieniła swój początkowy zamiar kontynuowania marszu na Halę Rysiankę i skuszona pięknem słonecznej pogody postanowiła zdobyć pobliski szczyt Pilska…

Nie mieli jednak szczęścia, albowiem gdy ostrym marszem osiągali pustą już od ludzi kopułę szczytową, ogarnęła ich gęsta mgła i uderzył w nich wzmagający się potwornie silny wiatr, niosący szybko od południa ciężkie od śniegu chmury.

Na domiar złego szczyt Pilska jest płaski, a pokrywają go jedynie materace skale i kosodrzewina, które zimą przykrywa z kolei rozpłaszczona warstwa zlodowaciałego śniegu. Przy braku naturalnych punktów orientacyjnych na szczycie, we mgle łatwo na nim pomylić strony świata… Tak się niestety stało tym razem. Grupa, śpiesząca aby schronić się przed dokuczliwym wiatrem zrobiła nieświadomie we mgle, błąd o 180 st i zamiast na północ, skierowała się na południe… na Słowację…

Tylko kopuła szczytowa była wylodzona. Niżej w gęstniejącym drzewostanie, śniegu było coraz więcej. Jednak, jak na głębokie zaspy śnieżne sięgające im chwilami po pas i po szyję, zsuwali się w dół stosunkowo szybko. Gdy po kilku godzinach po osiągnięciu zbawczej linii lasu przemoczeni i zmęczeni lecz radośni sportowcy napotkali Słowaka, czuli że są bezpieczni. Jednak Słowak, którym okazał się strażnik leśny, zrugał ich  jednak straszliwie, krzycząc, że kontynuowanie marszu lasem w dół jest absolutnie zabronione, gdyż odbywa się tam polowanie. Ku przerażeniu trenera i dziaciaków, uświadomił im również, że nielegalnie przekroczyli granicę polsko-czechosłowacką co było w tamtych czasach, przestępstwem. Trzeba sobie w tym miejscu uświadomić, że były to lata 80-te ub.wieku, czyli czasy komunistycznego PRLu i ówczesne władze surowo karały nielegalne przekroczenie granicy bez względu na okoliczności. Przerażeni młodzi ludzie zawrócili w górę, dążąc powtórnie przebytą już drogą na szczyt, przez który przechodziła granica…

Jednakże dawało się już we znaki narastające zmęczenie, będące wynikiem zdobycia szczytu i zejścia zeń. Dodatkowo załamanie pogody potężniało. Wichura wzmagała się, niosąc gęste kłęby mgły i tumany śniegu, oślepiała i nawiewała wciąż nowe zaspy sięgające idącym chwilami do ramion i jeszcze wyżej. Trzeba było przekopywać się przez kolejne białe, grząskie przeszkody, zapadając w niewidoczne wykroty i puste przestrzenie pod przymarzniętymi gałęziami świerków… Ciężki ponad siły marsz, wyczerpywał ostatnie siły.

Z całej, młodej wycieczki tylko trener i najstarsi zawodnicy zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę walczą już tylko o życie. Cienkie, przemoczone dresy i adidasy już dawno wszystkim przemarzły, tworząc skorupę funkcjonującą jak lodowaty  kompres wokół ciał, kaleczący naskórek, rabujący cenne kalorie.

Morderczy marsz pod górę spowodował, że pierwszy z najstarszych chłopców, torujący drogę przez przepastne zaspy, padł nagle twarzą w śnieg i stracił przytomność. Pomimo natychmiastowej reakcji trenera i kolegów, polegającej najpierw na cuceniu i rozpaczliwych próbach ogrzewania, a potem na podjęciu reanimacji, nieprzytomny chłopak przestał dawać jakiekolwiek oznaki, życia. Wyczerpana do granic grupa pozostawiła ciało kolegi dążąc z rozpaczą w zapadających ciemnościach do granicy. Niestety jakiś czas później padł w śnieg kolejny chłopiec torujący drogę. Gdy i u niego nie można było doszukać się oddechu ani bicia serca, a zabiegi reanimacyjne nie przynosiły żadnych efektów, grupa w panice, nie bacząc już na nic, zawróciła w dół po swoich zanikających w wichurze śladach. Walcząc o życie w zapadającym mroku, we mgle i zadymce śnieżnej, padając w śnieg i podnosząc i wlokąc skrajnie wycieńczonych współtowarzyszy, po kilkunastu kolejnych godzinach grupa dotarła do drogi jezdnej, gdzie napotkał  nią zmotoryzowany patrol słowackiej straży granicznej…

Jednakże tym razem reakcja Słowaków była zupełnie inna, gdyż po obu stronach granicy w górach, ogłoszono już alarm dotyczący zaginięcia sportowców.

Funkcjonariusze wiedzieli z kim mają do czynienia. Odnalezioną młodzież zapakowano do aut, zawieziono na strażnicę i otoczono natychmiast opieką zapewniając gorącą herbatę, suche ciepłe koce, a później transport i fachową[pomoc lekarską w szpitalu. U większości poszkodowanych stwierdzono skrajne wyczerpanie, wychłodzenie i ciężkie odmrożenia… oraz straszliwą traumę spowodowaną bezpośrednim zetknięciem się z górską śmiercią przyjaciół…

Tymczasem polscy ratownicy GOPR, po krótkim odpoczynku, brnąc po pas przez zaspy śnieżne, ciągnąc za sobą w kopnym śniegu ciężkie tobogany ratownicze, wyruszyli znów w mroźne, zasypane śniegiem góry,  aby odnaleść i zwieźć ciała tych dwóch nastolatków, dla których niewinny trening skończył się tak dramatycznie…

 

I to już koniec pewnej historii, w której mgła, załamanie pogody, nieznajomość gór i pewna niefrasobliwość, złożyły się na tak smutny finał…

Piotr van der Coghen
12 stycznia 2010 r
Jaworzyna Krynicka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *